niedziela, 17 marca 2013

Tajlandia - Miasto małp


Po zjedzonym na stacji benzynowej hamburgerze w bułce ulepionej ze sticky rice (czyli ryżu kleistego) ustawiliśmy się na drodze, aby łapać kolejnego stopa gdzieś w kierunku Bangkoku. Nie mieliśmy dokładnego planu na to, dokąd chcemy dojechać.
Podobnie zresztą  poprzedniego dnia, kiedy przypadkiem i niespodziewanie pojechaliśmy do Chiang Mai, które początkowo zostało wykreślone z trasy, gdyż było nam nie po drodze. Jak jednak widać, całkiem po drodze się okazało. 



 Zabrali nas ze sobą Nii i Muu, czyli urocza tajska para, której zasób słownictwa w języku angielskim ograniczał się do jakiś 20 słów. Mieli, mimo to, wielką radość z tego, że mogą nas kawałek podwieźć. Nii obdzwoniła wszystkie koleżanki, które znały angielski i każdą z nich  dawała mi do porozmawiania. Przy piątej z kolei wymiękłam i Łukasz przejął telefon.  W trakcie drogi okazało się również, że laptop i internet to bardzo użyteczne urządzenie. Nii przy pomocy strony internetowej wypytała nas o ważniejsze rzeczy, pokazała też trochę swoich zdjęć, dodała nas na fejbuku i obejrzała nasze zdjęcia. 


W momencie, kiedy dojeżdżaliśmy do naszego domniemanego punktu wysiadki, nadal nie wiem, gdzie to było, Muu zapytał nas czy nie chcemy przypadkiem jechać do ich miasta, czyli Lop Buri. Wtedy właśnie bez większego namysłu powiedzieliśmy - "Jasne, czemu nie". Kiedy już zawróciliśmy, żeby dostać się na odpowiednią drogę, poszukaliśmy Lop Buri na mapie. Okazało się, że było dość blisko Bangkoku, czyli doskonały kierunek, co więcej miało być miastem owładniętym przez małpy...właściwie nie tylko przez małpy, ale o tym mieliśmy przekonać się już na miejscu. Czekało nas kilka niespodzianek.


Lop Buri, w moim odczuciu, jest dość urokliwym, w swym rodzaju, miastem.. Pięknie podświetlone ruiny, piękny widok z okna, biegające po ulicy pojedyncze małpki, a do tego trafiliśmy na "festyn". Wielkie uroczystości na terenie kompleksu pałacowego, prawdopodobnie z członkami rodziny królewskiej. Wypatrzył ich Łukasz, kiedy ja już poszłam spać. Klękano przed nimi na kolana i bano się podnieść wzrok. W każdym razie atrakcji nie brakowało: uroczystości, nocny targ z jedzeniem, wybory miss i to w dwóch wersjach. Jedna - jak zwykle piękne panie - nic specjalnego. Natomiast ta, z której zdjęcia widzicie poniżej, szczególna. No dobrze. Popatrzcie najpierw na zdjęcie... Ktoś się domyśla, czemu szczególna?


Jakieś pomysły? 
Gdybyście nie zgadli, a według mnie wcale nie jest łatwo się domyślić, to już zdradzam tajemnicę. Były to wybory miss Ladyboy. Kim jest Ladyboy wiemy, prawda? Jakby nie było, doświadczenie ciekawe i fascynujące. Swoją drogą ślicznie wyglądały/li w tych swoich tradycyjnych i uroczystych strojach. 


Mieliśmy okazję pospacerować po dziedzińcu muzeum i kompleksie pałacowym, zjeść troszkę tamtejszych pyszności, obejrzeć tradycyjne występy i oczywiście zrobić sobie obowiązkowe zdjęcie pod murem. 







W całości miasto nocą było ciekawe, choć trochę (a może nawet nie trochę) upiorne. Małpy wiszące na kablach, walący się tynk widać było dopiero przy świetle dziennym. Generalnie chyba najsłabszym punktem programu był obskurny i obrzydliwy hotel. W samym centrum, z pięknym widokiem, ale "syf, kiła i malaria". Na dzień dobry przywitał mnie karaluch wyskakujący zza drzwi w łazience, narobiłam trochę krzyku, bo w tym samym momencie spadła z sufitu jaszczurka i, przyznam, zaskoczyła mnie swoim zachowaniem.. Kiedy już rozwiesiliśmy moskitiery nad łóżkiem, udawaliśmy, że nie słyszymy krzyków i samochodów pod oknem i zasnęliśmy snem sprawiedliwego. Do tej pory pamiętam, jaka myśl mnie obudziła "Proszę, żeby nie było w naszym pokoju żadnej małpy".  Zapewne domyślacie się jaki był następny moment.. Małpa w oknie skacząca po kratach! Na szczęście, już też rozumiem czemu, w całym mieście są kraty w oknach. 


 Małpy opanowały miasto! Są święte, więc nie można ich wybijać. Ta o poranku w oknie nawet mnie zadrapała, kiedy chciałam oddać jej pestkę, którą wrzuciła przez okno. Małpiszony rozpanoszyły się wszędzie. Niestety przez to właśnie miasto jest zakratowane, otoczono siatkami wszelkie otwory, które mogłyby prowadzić do wnętrza budynku. Niespecjalnie wyględne, ani zadbane. Myślę jednak, że warto tutaj zawitać choć na jedną noc, tłumu turystów nie ma. Jest przyjemne i łatwo pojechać dalej. 



Na zakończenie zapraszam do przeczytania konkursowej relacji o tym "uroczym" miejscu, dzięki której udało mi się zgarnąć bardzo przyjemną nagrodę, do wykorzystania w czasie jednej z przyszłych podróży: 



1 komentarze:

  1. Nienawidze malp. Kiedys w Indiach widzialem jak malpa ugryzla dziecko i zabrala mu loda. W Tajlandii nie bylo takiego hardcoru ale tez mnie wkurzaly.W Waranasi tez mialem taka sytuacje ze szarpaly kratami w oknie mojego hotelu a odganiane stawaly sie jeszcze bardziej agresywne.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że dzielisz się ze mną swoją opinią! To dla mnie ważne.

Facebook Favorites More

 
Design by Free WordPress Themes | Bloggerized by Lasantha - Premium Blogger Themes | Best Web Hosting Coupons