środa, 18 grudnia 2013

Azja - Jedzeniowy zawrót głowy - Laos


Oglądam indyjskie podróże Ramseya i właśnie przypomniałam sobie te wszystkie azjatyckie smaki, które poznawałam w czasie podróży. Prawda jest taka, że do postu o jedzeniu szykowałam się długo i wciąż zebrać się nie mogłam. Czas najwyższy. 

Chciałam opowiedzieć Wam dziś o mojej kulinarnej przygodzie na drugiej stronie kuli ziemskiej. Nadal uważam, że jedzenie jest jednym z najciekawszych obszarów, który zgłębiam z pasją i nieustannie. Wolę kolację niż muzeum. Nie przywiozę pamiątki, ale zjem najdziwniejsze rzeczy, jakie tylko się da. 


Każda część podróży była inna pod względem kulinarnym. Tajlandia była pierwszym spotkaniem z jedzeniem w azjatyckim wydaniu. Niezapomnianym spotkaniem. Malezja chyba najbardziej różnorodna, naprawdę dla każdego. Filipiny miały być kurczakowym gettem, a okazało się królestwem garnków z ogromną ilością niesamowitych, pysznych potraw. 

Zacznę jednak od Laosu, bo prawda jest taka, że był niezwykle ciekawy, inny niż wszystko, czego próbowałam do tej pory. Sałata i inne liście, których nigdy jeszcze nie jadłam. Nadal zastanawiam się, co to za badyle pływały w naszych miskach w laotańskich górach. Starsza pani pokazywała mi, jak umiejętnie obgryzać pazurki kurczaka. Jadłam wnętrzności nieznanego pochodzenia, ogromne ilości chilli i dowiedziałam się, jak ugotować ryż kleisty. Laos był wyjątkowy, ale też muszę przyznać dość monotonny. Dlaczego? Jedzenie pyszne, inne, ale wybór tak naprawdę niewielki. Zobaczcie sami. 

Po pierwsze, drugie, trzecie i dziesiąte zupa. 


Zupa, w Polsce znana, jako wietnamska Pho. W Laosie Noodle Soup. Jakże ją najprościej opisać? Rosół. Wywar. Bulion. W środku makaron ryżowy, kawałki mięsa - to już różnie, w zależności od wydania i "bogactwa". Im biedniejszy rejon, tym mniej mięsa a więcej zieleniny. Zapach też bywa różny. W każdym razie jedno jest pewne: Jeśli nie ma nic do jedzenia, to na pewno jest zupa. Na śniadanie, obiad i kolację. Polecam wszystkim i wszędzie. 







Pomimo, że tak sobie żartuję z tą zieleniną w biedniejszych miejscach, to tak naprawdę przydałaby się i u nas do zupy czasem  coś dorzucić. Przepyszne dodatki: sałata karbowana, pędy, surowa zielona fasola szparagowa, świeże chilli, liście groszku - wszystko łamiemy i wrzucamy do środka, aż zakryje zupę. Zakrapiamy świeżym sokiem z limonki i sosami (rybnym, chilli, octami, słodko - kwaśnym) to już wedle uznania, ale poszaleć można nawet w najmniejszej wiosce z jednym stołem w stodole, który razem z kurami latającymi między nogami, robi na wystrój restauracji. 






O tym, jak ważna jest świadczy też, że poświęciliśmy jej z Łukaszem specjalny, walentynkowy odcinek Różowej Antenki. Tak, jak na filmie powinna wyglądać prawdziwa azjatycka zupa!



Sticky Rice - ryż kleisty wizytówką Laosu.


Nigdy wcześniej, choć to podobno dość znana rzecz, nie jadłam ryżu kleistego. Kule ryżu są tutaj nieodzownym elementem dnia. Jako przekąskę ma go każde dziecko na ulicy - posypana chilli kulka. Robotnicy po pracy jedzą go niczym my jemy chleb, przyklejając do niego drobiny innego pożywienia, maczając w sosach. Podawany jest do potrawek, czasem do zup. Zawsze i wszędzie, powiedziałabym. W przepięknych bambusowych koszyczkach. Moczy się 24 godziny w wodzie, a następnie kilka godzin gotuje na parze w bambusowym trójkątnym koszyku, który przypomina czapkę. Rozkłada się go na macie, aby przestygł i pakuje do bambusowych koszyków z zamknięciem. Do tej pory nie zapomnę, jak wspaniale smakował mi w górach, kiedy usiedliśmy w wiosce i gospodarz dał mi do mojej kulki ryżu kawałeczek ryby. 




Postkolonialne specjały - Bagietka. 


Laos pełen jest wpływów francuskich w związku z czym, każdy podróżnik zmęczony zdrowym jedzeniem bez pieczywa i nabiału wie, że to właśnie tutaj można wybrać się, aby zaznać rozkoszy iście europejskiej. Bagietka. Buła. Kanapka. Jak zwał, tak zwał. Ważne, że w większych miastach jest szansa na wielkiego, pysznego sandwicha tak innego od całego znanego w Azji jedzenia. Myślę sobie, że to punkt obowiązkowy każdego, kto podróżuje po Laosie


Pad Lao (nie mylić z Pad Thai)


Pad Thai to tajskie wydanie makaronu z dodatkami. Moga to być owoce morza, zawsze warzywa, może mięso. Wszystko w sosie na ostro, słodko - kwaśno czy też łagodnie (choć to chyba wersja turystyczna). W Laosie podaje się Pad Lao. Podobno to nie to samo, co Pad Thai - nie zauważyłam. Ale niech będzie. Jeśli uda Wam się dostać - poza zupą, to gratulacje, szczególnie w mniejszych miasteczkach...


Bambus, bambus, po wsze czasy niech żyje bambus. 


Pędy bambusa z wyglądu przypominają pietruszkę. Smakują jednak już zupełnie inaczej. Jeśli nogi zaniosą Was do Laosu i zobaczycie, że można zamówić potrawkę z bambusa nie wahajcie się. Oczywiście może się okazać, że pierwsza nie do końca Was zadowoli, jednak nie można sie poddawać. Bambus podawany jest w Laosie nie mnóstwo sposobów. Może być w zupie - zazwyczaj chrupiący, podobnie jak po prostu pieczony czy gotowany. Może być marynowany, miękki i ostrawy, w zależności od zalewy. Może być smażony jako potrawka - grubo pokrojony i miękki lub też niemal poszatkowany, przepyszny! Zazwyczaj chyba z ryżem kleistym. Tęsknię. 


Nie samym jedzeniem człowiek żyje - Czyli co się tu pije? 


Laos przywitał nas francuską kawą i croissantem. W miastach kawę laotańską piliśmy kilka razy dziennie. Jednak, kiedy ruszyliśmy w góry, trochę dalej od cywilizacji okazało się, że o kawie mogliśmy głównie pomarzyć - no oczywiście nie liczymy instant - syfu, z którego śmieją się samo Laotańczycy. Jest herbata, nieznanego smaku i pochodzenia, jest Lao Lao - czyli oleista wódka, od której człowiek traci pamięć i jej smaku nigdy nie zapomina (obowiązkowa do spróbowania - 4zł butelka) i oczywiście Laobeer - laotańskie piwko, które dociera w najodleglejsze zakątki kraju. Jedyną ciekawostką w tym przypadku są "lodówki", a raczej ich brak. Można się jednak przyzwyczaić do ciepłego piwa, a w miejscach z turystami do ciepłej coli. Dla odważnych wódka z różnymi stworzeniami w środku. Nie kupowaliśmy, ale gdzieś pod koniec naszej drogi, w przydrożnym sklepie pani poczęstowała nas wódką ze słoika z malutkimi żółwiami. Paliło. Smakowało. Nie można było odmówić. 








Różności, na które warto zwrócić uwagę


1. Targi nocne - niewiele, w porównaniu do Tajlandii - jednak warto skręcić w boczną uliczkę np. w Luang Prabang. Płać raz i jedz tyle, ile zmieścisz. Koniecznie pytajcie, czy potrawa powinna być odgrzana, bo zawsze jest taka możliwość.



Warto też oddalić się troszkę od turystycznego centrum, znaleźć panie z jedzeniem na stolikach. Możecie wziąć na wynos - obowiązkowo w plastikowym worku związanym recepturką - albo zjeść na stoliczku przy chodniku. Warto wypytać, co znajduje się w pojemnikach i jeśli się uda to spróbować przed zamówieniem porcji, bo ...zielona breja może się okazać niejadalnie gorzka. Jeśli Pani powie, że to łagodne... nadal miejcie ze sobą butelkę wody. W Vang Vieng, w ciemnej uliczce - było pysznie, talerze opróżnione tak samo, jak butelka wody. 


2.  Wystrój wnętrz. Nie wiem czy komentarz potrzebny. To nie Europa. Cerata na stołach. Kury pod stołami. Czasem myślisz, że to "knajpka" a to po prostu dom rodzinny - dzieci na łóżku, ubrania na wieszaku, a Ty przy stole na obiedzie za który pani bez kasy fiskalnej skasuje niewielka opłatę. Pytamy, gdzie da się zjeść a na pewno znajdziemy jakieś ciekawe miejsce.


3. Jeśli uda Wam się dostać potrawkę z mięsa (oczywiście w miastach to nie problem) to wiedzcie, że wołowina w czasie wypasu...wygląda apetycznie. 



4. Dla nas góry okazały się niesamowitym doświadczeniem. Mała wioska, gdzie na szczycie. Z dala od cywilizacji. Za dnia ugoszczono nas pysznym jedzeniem: gotowany bambus, dynia, zupa z liśćmi - czegoś, może tej dyni?? Było pysznie jeść przy workach z ryżem. 


Było to miejsce niesamowite. Ale o tym rozpisywałam się wcześniej. Jeśli zaproszą Was i poczęstują dziwnym winem (chyba ryżowym), które pije się przez długie słomki, a później postawią przed Wami jedzenie... Zanim obrzydzą Was wnętrzności nieznanego pochodzenia (nadal nie wiem co jadałam, małe były może kurze, może szczurze...) spróbujcie. Warto. 




3 komentarze:

  1. Musze w koncu przestac czytac blogi, bo umre gruba i glodna :PP
    A juz jutro lepie pierogi ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. hehe doskonale Cię rozumiem... czasem przez czyjeś zdjęcia i opowieści staję nocą do garów...
    a co do pierogów zrozumiałe! Na blogu święta to i w domu święta! ;)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Ty wstajesz w nocy do garow a ja do lodowki i ja pustosze a pozniej mam ciche dni z zona.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że dzielisz się ze mną swoją opinią! To dla mnie ważne.

Facebook Favorites More

 
Design by Free WordPress Themes | Bloggerized by Lasantha - Premium Blogger Themes | Best Web Hosting Coupons