sobota, 28 grudnia 2013

Azja - Jedzeniowy zawrót głowy - Malezja

Malezja - miejsce, gdzie spotykają się trzy kultury, które w zgodzie żyją obok siebie. Nie tylko rożne religie, różny wygląd, ale i różne jedzenie. Malezja to bogactwo smaków. dla każdego, kto boi się kulinarnej nudy. Śniadanie z chińską herbatą, obiad w indyjskim stylu, a kolacja po malezyjsku. 
Po różnorodnej i zachwycającej Tajlandii, w drodze na Filipiny postanowiliśmy szybko i "bez planu" przemierzyć Malezję kontynentalną. Przyjechaliśmy nie mając pojęcia, co nas czeka. Jak ogromne było nasze zdziwienie, gdy już w pierwszym mieście - George Town - w hostelu dostaliśmy przewodnik kulinarny(!). Od tego momentu zwiedzanie Malezji odbywało się pod znakiem jedzenia. Postanowiliśmy spróbować wszystkiego, co możliwe, a przy tym dobrze się bawić poznawać nowe miejsca i nie dać się zmęczeniu po już niemal dwóch miesiącach podróży. A oto czym przywitała nas Malezja, albo też co z niej pamiętam... 

Chińskie "hale" z jedzeniem 

Restauracje chińskie są ogromne. Zazwyczaj to po prostu zadaszone tereny, gdzie jeden obok drugiego stoją różne wózeczki z jedzeniem. Pierwsze nasze spotkanie z chińską jadłodajnia pełną plastikowych stolików i krzesełek odbyło się nocą, gdzieś pod Butterworth. Zjedliśmy zupy, pogawędziliśmy, o ile to było możliwe, ze zdziwionymi naszym widokiem sprzedawcami i zapozowaliśmy do pamiątkowych zdjęć. 
Malezyjskie chińskie jedzenie kojarzy mi się przede wszystkim z pierożkami. Podawane są w koszyczkach, gotowane są na parze. Przynoszą je całymi stosami, ustawione jedne na drugich, świeże, pachnące i czasami kryjące w sobie nieznane nam skarby, gdyż obsługa nie jest w stanie wytłumaczyć , co to takiego. (Uwaga. W Malezji naprawdę świetnie mówią po angielsku!)
W kwestii chińskiego jedzenia naszymi kulinarnymi guru stali się Sam i Venus, małżeństwo z Jahor Bahru. Nocowaliśmy u nich zanim pojechaliśmy do Singapuru. Dwa dni u nich upłynęły nam pod znakiem obżarstwa. Zabierali nas z knajpy do knajpy. Zupy, morning glory - (azjatycki) wodny szpinak w przyprawach, pierożki, uparowane bułeczki, ryż i makaron z dodatkami. Jeśli zobaczycie kiedyś chińską halę pełna stanowisk z jedzeniem, nie wahajcie się popróbujcie wszystkiego, co się da. 




Indyjskie jedzenie - jak to mówią w tiwi "To nie moja bajka"

Przyznaję, że kuchnia hinduska to ta, dla której mam najmniej serca (przykro mi Łukasz). Jeśli wy takową lubicie na pewno powinniście pojawić się w George Town. Podobno, poza Indiami, to tam właśnie dostaniecie najlepsze indyjskie jedzenie. No nie powiem ciekawie jest, to na pewno. Liść zamiast talerza, ręka zamiast sztućców i ostre smaki. Spróbowaliśmy, mnie nie zachwyciło. Możliwe, że za mało próbowałam, ale curry jakoś do mnie nie przemawia. Może za jakiś czas powiem coś innego. 



Kolejny kraj pysznej zupy

Tajlandia i Laos to kraje zupą płynące. W Malezji nie jest ona jednak tak ważna. Nadal można ją zjeść wszędzie. Nadal ma środku makaron, choć już niekoniecznie ryżowy, czy sojowy. Nadal są kiełki, kawałki mięsa, ryby czy też mielone kulki. Tym razem nie ma jednak zielonego. Nie ma świeżej sałaty, mięty, ani fasoli. Tradycyjna zupą jest LAKSA. W środku makrela. Przyznam, że miałam z nią problem. Pierwsza, jakiej spróbowałam była obrzydliwa. Śmierdziała rybą, w sumie była ostra, ale bez szału. Kolejna, to z obawami, była Laksa w wydaniu z mleczkiem kokosowym i ta już wzbudziła moją większą sympatię. A muszę przyznać, że ta zjedzona w Kuching, na Borneo, zawładnęła moim sercem - ostra, wyrazista, z ogromnymi krewetkami, sokiem z limonki i mlekiem kokosowym, perfekcyjniej nie mogła być przyrządzona. 






Może deserek z żelkowymi groszkami?

Nie, jeszcze raz nie i na zawsze nie! Miało być ciekawie, tradycyjnie, miało być pysznie i zaskakująco. To prawda, że ogromną miłośniczką deserów nie jestem, już wolę kawałek mięska, ale nowości próbuję, nie mówię, że nie. To, co dostałam w Malezji, w George Town - figurowało na liście rzeczy "obowiązkowo do spróbowania" - do jedzenia, moim zdaniem, się nie nadawało. Kruszony lód, lody o jakimś smaku, żelki i czerwona fasola, polewy...


Durian

Tego nie da się opisać, to trzeba przeżyć. Durian - niesamowity owoc. Kilka odmian, w różnej cenie. Śmierdzi, ale tak bardzo, że zakazali wnoszenia go do autobusów, pociągów i taksówek, nie mówiąc już o miejscach publicznych typu dworce czy sklepy. Podobno albo się go kocha albo nienawidzi. W smaku nie jest zły, ale zapach... dla mnie nie do zaakceptowania. Zapraszam na filmik - treści powyżej 18 roku życia. 




Z liścia... na wynos

Każdy kraj ma swój własny sposób na jedzenie na wynos. W Tajlandii rządzi plastik. W Malezji liście. 



Ryżowy raj 

Nasi - czyli ryż - podobnie, jak w Laosie dania z ryżem, mam wrażenie, są podstawą. Podawany do bardzo wielu dań. W kuchni indyjskiej do sosu curry, w malezyjskiej obowiązkowo - ma kilka swoich nazw (goreng to z warzywami), jako dodatek do ryby np. malezyjskiej otak - otak, czyli zmielonej, doprawionej i zapieczonej w liściu, do warzyw w sosie, a w chińskiej jako dodatek do ryb, mięs i warzyw. Albo też na słodko...






Zazwyczaj jest po prostu gotowany, jednak w wiosce na Borneo ludzie przygotowują go w całkiem inny sposób. Został włożony do bambusa napełnionego wodą i powoli "ugotowany" w ognisku. Łukasz nawet miał tę przyjemność, aby z gospodarzem udać się po świeży, potrzebny do tego bambus. 




Inne inności 

1. Satay - czyli patyczaki. Co ciekawe są restauracje, które specjalizują się tylko w takich właśnie szaszłykach. Jak się okazało w Melace, Łukasz się tam wybrał, kolejki bywają gigantyczne.




2. Są też zupy instant - nie mogłam się oprzeć. Mam wrażenie, że polskie pikantne nadal są przy nich łagodne. Fantastycznie smakują o zachodzie słońca... soł weri romantik;)




3. W Melace trzeba spróbować czipsów na patyku. A jednak są tu ziemniaki. 



4. Piwko - wyjątkowo drogie, ale spróbować trzeba. (oj, to chyba nie malezyjskie...)



5. Oczywiście herbata, nie ważne gdzie, nie ważne z kim. Herbata w Malezji musi być, szczególnie do śniadania. W chińskiej knajpce dostaniecie do niej małe filiżaneczki i miskę z gorącą wodą do wyparzenia. A jeśli się Wam poszczęści usiądziecie w buddyjskiej świątyni słuchając modlitw i nalejecie sobie odrobinkę z małego czajniczka. 










6 komentarze:

  1. Piekny glos masz, ale nie dalam rady wysluchac do konca ;))
    Kuchnie indyjska kocham, moze sie jeszcze przekonasz?
    Chociaz wlasnie zjadlam... znowu bym sobie cos przegryzla... ;) Co do duriana, ciekawa, jestem jak pachnie, chociaz z drugiej strony, pewnie lepiej nie wiedziec ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak. Moje wrodzone gadulstwo. I tak się ograniczam :)
      Indyjskiemu dam szansę jeszcze.
      A durian...nie pachnie. Śmierdzi. Baaaardzo. Ale warto samemu się przekonać. Czas na wyprawę do azji.:)

      Usuń
    2. Nie, nie, nie, piszczacy pan mi przeszkadzal, ciebie bym wysluchala ;))
      Tzn. "ciekawa jestem jak smierdzi", ale z drugiej strony, wcale nie chce wiedziec :P

      Usuń
  2. W Malezji byłam krótki o tylko w Kuala Lumpur i powiem, że tamtejsze jedzenie być może by mnie zachwyciło, gdyby... nie było tak piekielnie ostre. Może miałam pecha, ale wszystko wydawało mi się milion razy ostrzejsze, niż w Tajlandii. A ja generalnie dość łagodnie jadam :)
    No to żeby dać kubkom smakowym odpocząć wybrałam się do makdonalda i zamówiłam mcchickena dodając, że koniecznie ma być ten łagodny (bo była też wersja z pikantna panierką). Siadam zadowolona, że wreszcie nie podrażnię sobie języka, wgryzam się w bułę z kurą i... auuuuć! Przez pomyłkę dali mi wersję pikantną :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :))))) jak pech to pech.. ale widzisz, może to wszystko było po to, żebyś zapamiętała Malezję na długo i jeszcze tam wróciła z misją znalezienia łagodniejszego jedzenia. Moim zdaniem Malezja ma jedną szczególną przewagę nad Tajlandią, nawet jeśli jedzenie ostre to większość ludzi mówi na tyle dobrze po angielsku, że Ci o tym powiedzą:)

      Usuń
  3. Indyjskie jedzenie tez mnie nie zachwyca. Kiedys w Waranasi widzialem jak biedak jadl resztki na lisciu bananowca a obok to samo jadna krowa i od tego czasu na widok indyjskiego zarcia dostaje wstrzasu.W Kuala Lumpur natomiast chcieli mnie zabic bo na lotnisku dali mi tak ostra zupe ze omal nie zszedlem mimo ze prosilem zeby nie byla za ostra.Zdecydowanie wybieram kuchnie chinska.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że dzielisz się ze mną swoją opinią! To dla mnie ważne.

Facebook Favorites More

 
Design by Free WordPress Themes | Bloggerized by Lasantha - Premium Blogger Themes | Best Web Hosting Coupons