środa, 2 maja 2012

Hiszpania - Avila y punto.


Ostatni wolny dzień długiego, deszczowego weekendu majowego.


Jechać czy nie jechać? - oto jest pytanie.
Po pierwsze pobudka o poranku, bo pociąg rusza z Chamartin już po 9 (niemal nad ranem, kiedy mowa o wolnym dniu).
Po drugie jadą dwie pary i ja.. no nie wiem, jakoś to do mnie nie przemawiało.
Po trzecie, z racji wydatków dziwnych i dziwniejszych oraz oczekiwania na pensję skończyła mi się kasa, a to oznacza, że trzeba znów sięgnąć po magiczną kartę do polskiej gotówki.

No ale dobrze byłam dzielna i pojechałam!
Wychodzi z tego wszystkiego, że należy być dzielnym, bo przytrafiają się wtedy miłe rzeczy.

Stacja, z której jechaliśmy jest niedaleko mojego domu (jak dla mnie niedaleko - choć jeśli chodzi o wędrówki piesze po mieście ostatnio jestem dziwna i zmieniły się kryteria blisko - daleko), w związku z czym urządziłam sobie poranny spacer. 
Po odesłaniu mnie z dwóch kas do trzeciej, udało mi się zakupić bilet na pociąg. Kiedy wychodziłam moim oczom ukazała się pięciosobowa grupa moich towarzyszy rozglądająca się w poszukiwaniu jakiejś informacji, dokąd się udać. 
Na szczęście pani w kasie o wszystkim mnie poinformowała i mogliśmy bez szukania wsiąść do pociągu. 
Jak się okazało na wycieczkę wybraliśmy się w szóstkę - Paula i Paweł, Elena i Guillame, Cristina i ja - Sabina. 

A teraz do rzeczy - Avila - gdzie to? co to?

Kolejne miasteczko z północnej części Hiszpanii. Położne jakieś 100 km od stolicy w Kastylii i Leon.
Wikipedia podaje, że Avilę zamieszkuje około 56 tysięcy mieszkańców, nie wiem dlaczego, kiedy jedliśmy śniadanie w bardzo przyjemniej kawiarence o francuskim wyglądzie ustaliliśmy, że jest tam 80 tysięcy mieszkańców. 

Droga z dworca prowadzi do części historycznej, otoczonej pięknymi murami obronnymi - Las Murallas, które to sąsiadują z przyjemnymi, szerokimi chodnikami. Zakładam, że bardzo przyjemnie musi się po nich spacerować. Nie mieliśmy okazji doświadczyć tego na własnej skórze, gdyż wiało. Bardzo wiało, może to dlatego, że miasto położone jest w górach. Jakby nie było, może lepiej wybrać się tam w okresie letnim. Wtedy z pewnością i mury, i deptak, i piękna panorama, i fontanny zrobią na Was lepsze wrażenie. 

Miasto samo w sobie po wycieczkach do Segovii i Toledo wydało mi się jakby znane. Ten sam typ architektury, widok na czerwone dachy otaczające starówkę, wąskie uliczki i wybrukowane ulice. Jednak mieliśmy szczęście, gdyż 2 maja, to dzień "La Romería de San Segundo"  - Pielgrzymki Świętego Drugiego.  San Segundo to patron miasta i święto ma na celu upamiętnienie chwili przeniesienia jego szczątków do katerdy w Avili, które to odbyło się pod koniec XVI wieku. 
Udało nam się trafić na procesję, w czasie której ulicami starego miasta przechodzą gigantyczne kukły ubrane w stroje związane z miastem. Kukły kłaniają się przechodniom, którzy to, jak mi się wydaje, powinni odwdzięczyć  się takim samym ukłonem. Czego własno - cieleśnie dokonałam. 
Podobało mi się to, co zobaczyliśmy. Ogromne kukły to jedna z atrakcji, która wzbudza zachwyt lub płacz u dzieci. Wszystkiemu towarzyszy muzyka. Kilka różnych orkiestr maszeruje ulicami, wraz z nimi księża, urzędnicy w historycznych (jak zakładam) strojach. Mieliśmy okazję obejrzeć tradycyjny w tym regionie taniec - "Jotę" o ile się nie mylę, kobiety i mężczyźni z kastanietami zasłużyli na gromkie brawa, które otrzymali. 

Procesję kończył pochód niosący posąg tandetnie przybranego kwiatami świętego - aż pokusiłam się o zrobienie zdjęcia, bo wydało mi się to dość zabawne. Jak się okazuje, wedle tradycji w tym właśnie dniu można poprosić świętego o spełnienie trzech życzeń. W tym celu należy podarować mu materiałową chusteczkę, wypowiedzieć życzenie i dotknąć urny z prochami. Ciekawa jestem jak wiele chusteczek uzbierał w tym roku Święty Drugi. 

Podczas spaceru i poszukiwania ciepłego schronienia natknęliśmy się na pomnik z moim imieniem, obejrzeliśmy z zewnątrz kolejną gotycką katedrę, zachwyciliśmy się chwilą popołudniowego słońca na rynku głównym i wędrowaliśmy brukowanymi uliczkami, które dla mnie, pomimo, że takie same, jak we wszystkich miasteczkach tego rejonu, są piękne i czarujące. 

Avila słynie ze słodkości, tradycyjne cytrynowe ciasteczka, które wyrabia się z masła i cukru nazywają się "Yemas". Ja ze "słodkości" zakupiłam pyszną pastę z oliwek i migdałów, która jest swego rodzaju odmianą pesto. Teraz żałuję, że tylko jeden mały słoiczek.

Obiad nie mógł obyć się bez tradycyjnego Avilijskiego - Chuleton - czyli wielkiego smażonego kotleta wołowego! Było pysznie! Tradycyjne przystawki, trzy butelki wina, smaczne domowego wyrobu desery, wszystko to poprawiło nam humor i niemal dwie godziny spędzone w restauracji naładowały akumulatory i dały siłę na sesję zdjęciową na ryneczku i kolejne dwie godziny w pociągu. 


0 komentarze:

Prześlij komentarz

Dziękuję, że dzielisz się ze mną swoją opinią! To dla mnie ważne.

Facebook Favorites More

 
Design by Free WordPress Themes | Bloggerized by Lasantha - Premium Blogger Themes | Best Web Hosting Coupons